„On uratował synowi życie”. Matka szuka taksówkarza-bohatera
Rodzina 25-letniego studenta szuka kierowcy taksówki, który na początku grudnia przy ulicy Lotników w Gdyni, wezwał pogotowie do rannego chłopaka. Taksówkarz najprawdopodobniej uratował Piotrka przed zamarznięciem.
Był 2 grudnia, sobota, parę minut przed północą. Piotr od kilku godzin bawił się na imprezie w okolicach Małego Kacku. Nagle źle się poczuł, postanowił opuścić towarzystwo i wrócić do domu. Szedł pieszo, chciał dostać się na stację SKM Redłowo. W okolicy rzeki Kaczej stracił równowagę i wpadł do wody.
- Ja nie pamiętam tego zupełnie, jedyne co pamiętam, to że jestem na imprezie i nagle siedzę na tym murku taki zamroczony, mam spodnie rozdarte, miałem dużo zadrapań, jakbym się przedzierał przez jakieś zarośla. Chyba chciałem przeskoczyć tę rzeczkę. Na głowie miałem dużego guza, może dlatego nic nie pamiętam. Patrzyłem na siebie i widziałem, że mam całe spodnie we krwi, byłem mokry, a na dworze był mróz. Pamiętam, że byłem zrezygnowany zupełnie, jak szedłem wzdłuż Drogi Różowej, to próbowałem złapać jakiś samochód, ale nikt się nie zatrzymywał. Byłem totalnie zrezygnowany, było mi bardzo zimno, byłem mokry, czułem, że cokolwiek się ze mną stanie jest mi to już obojętne - wspomina Piotr.
W domu na Piotrka czekali rodzice. Ojciec rozmawiał z nim około godziny 1.00 w nocy, wszystko było w porządku, syn mówił, że jest na imprezie i dobrze się bawi. Położyli się spać. O godzinie 2.30 mama Piotrka obudziła się z kołataniem serca.
- Miałam jakieś dziwne wrażenie już wtedy, kiedy mąż z nim rozmawiał. Teraz wiem, że to było na pewno matczyne przeczucie. Cały czas czułam, że coś złego się dzieje. Ja to po prostu wiedziałam. Ja w tych nerwach widziałam go już, że nie żyje, że w jakimś rowie leży, że go ktoś napadł - mówi mama Piotrka.
- Pamiętam, że był ciemnym samochodem, nie pamiętam jakiej marki i jakiej firmy taksówkarskiej. To był na pewno sedan, bo bagażnik otworzył przy mnie i stamtąd wyjął kurtkę i dał mi. Nie miałem na sobie nawet bluzy, samą koszulę miałem. I on mi dał właśnie swoją kurtkę i wezwał pogotowie. I jak przyjechała karetka, to już go nie widziałem, nie wiem, co stało się z tym człowiekiem - mówi Piotr.
Matka Piotrka jest przekonana, że kierowca taksówki uratował mu życie. Bardzo chciałaby go odnaleźć i podziękować. O tajemniczym bohaterze wiadomo niewiele: młody, ciemne włosy, jeździł ciemną taksówką około godziny 3.00 nad ranem 3 grudnia w okolicach ulicy Lotników. Jest też kurtka, być może ważny ślad, bo na metce ktoś napisał niebieskim atramentem: „Borek”. Mama Piotrka na pytanie, co chciałaby powiedzieć taksówkarzowi, gdyby się odnalazł, odpowiada:
- Chciałabym go wyściskać po prostu, po prostu go wyściskać – mówi ze łzami w oczach. - Minęły prawie dwa tygodnie, a ja wciąż nie mogę się uspokoić. Wielkie szczęście, że są tacy ludzie, którzy chcą pomóc- dodaje łamiącym się głosem.
- Następnego dnia chciałam zbadać krew na obecność jakichś środków. Piłem alkohol, ale nie tyle, żeby tak odlecieć. Były na tej imprezie osoby, których nie znałem, dopuszczam do siebie myśl, że mogłem wypić coś, co nie było przeznaczone dla mnie. Chciałbym, żeby się odnalazł ten taksówkarz, chciałbym mu po prostu podziękować. Nawet nie wiem jak, no bo nie wiem, jak się dziękuje za uratowanie życia - mówi Piotr.
Rodzina Piotrka prosi kierowcę taksówki o kontakt za pośrednictwem naszej redakcji:
a.bolda-gorna@gdynia.pl
- Ja nie pamiętam tego zupełnie, jedyne co pamiętam, to że jestem na imprezie i nagle siedzę na tym murku taki zamroczony, mam spodnie rozdarte, miałem dużo zadrapań, jakbym się przedzierał przez jakieś zarośla. Chyba chciałem przeskoczyć tę rzeczkę. Na głowie miałem dużego guza, może dlatego nic nie pamiętam. Patrzyłem na siebie i widziałem, że mam całe spodnie we krwi, byłem mokry, a na dworze był mróz. Pamiętam, że byłem zrezygnowany zupełnie, jak szedłem wzdłuż Drogi Różowej, to próbowałem złapać jakiś samochód, ale nikt się nie zatrzymywał. Byłem totalnie zrezygnowany, było mi bardzo zimno, byłem mokry, czułem, że cokolwiek się ze mną stanie jest mi to już obojętne - wspomina Piotr.
W domu na Piotrka czekali rodzice. Ojciec rozmawiał z nim około godziny 1.00 w nocy, wszystko było w porządku, syn mówił, że jest na imprezie i dobrze się bawi. Położyli się spać. O godzinie 2.30 mama Piotrka obudziła się z kołataniem serca.
- Miałam jakieś dziwne wrażenie już wtedy, kiedy mąż z nim rozmawiał. Teraz wiem, że to było na pewno matczyne przeczucie. Cały czas czułam, że coś złego się dzieje. Ja to po prostu wiedziałam. Ja w tych nerwach widziałam go już, że nie żyje, że w jakimś rowie leży, że go ktoś napadł - mówi mama Piotrka.
Mógł zamarznąć
W nocy z 2 na 3 grudnia na dworze temperatura wynosiła minus trzy stopnie. Piotr mokry i zakrwawiony bezskutecznie próbował zatrzymać jakiś samochód. Kiedy kolejne auto minęło go obojętnie, zrezygnowany usiadł na ziemi. Nie wiadomo co by się stało, gdyby nie taksówkarz, który zainteresował się zakrwawionym chłopakiem.- Pamiętam, że był ciemnym samochodem, nie pamiętam jakiej marki i jakiej firmy taksówkarskiej. To był na pewno sedan, bo bagażnik otworzył przy mnie i stamtąd wyjął kurtkę i dał mi. Nie miałem na sobie nawet bluzy, samą koszulę miałem. I on mi dał właśnie swoją kurtkę i wezwał pogotowie. I jak przyjechała karetka, to już go nie widziałem, nie wiem, co stało się z tym człowiekiem - mówi Piotr.
Matka Piotrka jest przekonana, że kierowca taksówki uratował mu życie. Bardzo chciałaby go odnaleźć i podziękować. O tajemniczym bohaterze wiadomo niewiele: młody, ciemne włosy, jeździł ciemną taksówką około godziny 3.00 nad ranem 3 grudnia w okolicach ulicy Lotników. Jest też kurtka, być może ważny ślad, bo na metce ktoś napisał niebieskim atramentem: „Borek”. Mama Piotrka na pytanie, co chciałaby powiedzieć taksówkarzowi, gdyby się odnalazł, odpowiada:
- Chciałabym go wyściskać po prostu, po prostu go wyściskać – mówi ze łzami w oczach. - Minęły prawie dwa tygodnie, a ja wciąż nie mogę się uspokoić. Wielkie szczęście, że są tacy ludzie, którzy chcą pomóc- dodaje łamiącym się głosem.
Chcą podziękować
Na rozcięty palec przy prawej dłoni Piotrkowi założono trzy szwy, ma pęknięta torebkę stawową u lewej kostki i naderwane więzadło. W szpitalu zbadano guza na głowie. Tomograf na szczęście nic nie wykazał.- Następnego dnia chciałam zbadać krew na obecność jakichś środków. Piłem alkohol, ale nie tyle, żeby tak odlecieć. Były na tej imprezie osoby, których nie znałem, dopuszczam do siebie myśl, że mogłem wypić coś, co nie było przeznaczone dla mnie. Chciałbym, żeby się odnalazł ten taksówkarz, chciałbym mu po prostu podziękować. Nawet nie wiem jak, no bo nie wiem, jak się dziękuje za uratowanie życia - mówi Piotr.
Rodzina Piotrka prosi kierowcę taksówki o kontakt za pośrednictwem naszej redakcji:
a.bolda-gorna@gdynia.pl